Ambaras w litografii

27 lutego 2017

W styczniu 2017 powstało w Krakowie pierwsze otwarte studio litograficzne. Można tu przyjść, podpatrzyć fachowca przy pracy, ale także samemu ubrudzić ręce, czy dowiedzieć się więcej o niełatwej sztuce litograficznej. To wszystko stało się możliwe dzięki Justynie Mazur, która poszukując swojego miejsca rozwoju, postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i zrealizować marzenia o otwartym studiu litograficznym. Tu mile widziani są wszyscy – dzieci i dorośli, amatorzy i profesjonaliści. Justyna marzy, aby niepozorne studio w postindustrialnej przestrzeni Dolnych Młynów 10 stało się miejscem, gdzie sztuka graficzna żyje, a artyści zaglądają tu w poszukiwaniu inspiracji.

Coraz mniej osób w Polsce kończy studia litograficzne. To trudna technika, wymagająca też sporo siły fizycznej. Skąd zatem pomysł na stworzenie Studia Litograf?

Justyna Mazur: Chciałam kontynuować swoją pracę artystyczną, ale także pokazać, że można na tej płaszczyźnie działać komercyjnie. Technika litografii przez pierwsze sto lat służyła głównie drukom komercyjnym: w ten sposób drukowano plakaty, etykietki, pudełka, karty do gry. Chcę to wykorzystać, poprowadzić warsztaty z drukowania pudełka do zapałek czy drukowania na tkaninach. Litografia jest ciekawa pod względem technicznym, dlatego chciałabym tu zapraszać także naukowców, którzy wytłumaczą zachodzące w kamieniu procesy chemiczne, gdyż w tej technice rysunek przeznaczony do powielania wykonuje się na specjalnym kamieniu litograficznym. Mało osób o tym słyszało, mało osób to zna, bo za dużo ambarasu jest w litografii. Potrzebne są maszyny i chemikalia, wiedza, jak procesy chemiczne wpływają na kamień, a przede wszystkim specjalne kamienie nadające się do litografii. Kamień jest bardzo trwałym materiałem, twardym i odpornym. Jest też wielokrotnego użytku – jest to jedyna tego typu technika w grafice artystycznej, gdzie matrycę można używać ponownie, po zeszlifowaniu oczywiście. Kamień jako produkt jest bardzo ekonomiczny, bo ściera się na milimetry w ciągu roku, więc potrafi długo służyć. Mam np. taki kamień z Muminkami, który ma minimum 100 lat i był drukowany non stop – jest już teraz bardzo cienki i specjalnie musiał być podklejany, aby móc go jeszcze raz wydrukować – zapewne już po raz ostatni.

A jak te kamienie trafiły do Pani?

Miałam taki epizod z swoim życiu, że trochę podróżowałam po świecie, aby dowiedzieć się więcej o litografii. Między innymi postanowiłam pojechać do Bawarii, do miejsca, gdzie wydobywa się kamień. W całym kamieniołomie jest tylko jedna jedyna osoba, która potrafi rozpoznać kamień, który nadaje się do litografii, musi być dostatecznie gruby, gładki, bez żadnych grudek i porów. Ta kopalnia od wielu, wielu lat wygląda tak samo. Zbierałam tam informacje o dawnych drukarniach poligraficznych i litograficznych, zostawiłam im też swoje namiary. Gdy wróciłam do Polski, zadzwonił do mnie dyrektor wielkiej firmy, która produkuje farby graficzne, że z racji obchodu jubileuszu firmy chciałby ze mną zrealizować swój projekt artystyczny. Spotkaliśmy się w Krakowie. Przywiózł ze sobą trzy palety kamieni litograficznych, z czego w ramach współpracy mogłam sobie część zatrzymać. A potem od jednej z koleżanek usłyszałam: „Ty wiesz, Justyna, że ja mam w piwnicy prasę litograficzną”.

I to był początek przygody z Dolnymi Młynami?

Czterech mężczyzn pracowało przy wniesieniu tu (na I piętno pofabrycznego budynku przy Dolnych Młynów 10) ważącej 430 kg prasy. Myślę też, że to miejsce jest dla mnie idealne. Choć widok za oknem nie jest porywający, to pasuje on do tej techniki, która jest trochę okaleczona przez to, że jest niewygodna dla ludzi, którzy chcą mieć coś szybko. Technika litografii potrzebuje minimum 9 godzin pracy, żeby powstała odbitka. Ludzie teraz szybko potrzebują efektu, a to jest technika dla tych, co potrafią się wyciszyć i popracować sami ze sobą, skupić się na działaniach i kolejnych procesach, co prowadzi trochę do medytacji i wyciszenia. Przy szlifowaniu człowiek się resetuje, nie myśli o niczym innym, tylko o tym, co się dzieje tutaj, na tym kamieniu. Jest to absoluty relaks.

W litografii jest tak, że ona pobudza różne zmysły – są zapachy odczynników, jest woda, różne temperatura, tekstura kamienia. Uważam, że to jest taka technika, która bardzo pomaga człowiekowi znaleźć stabilizację i spokój. Ludzi docenią to, jak tego spróbują. Do tej pory bowiem było to coś, czego nie było i o czym się nie mówiło. W Krakowie działa jedynie pracownia litograficzna Związku Artystów Plastyką – ale dostępna tylko dla członków. Powoli się przekonuję, że rzeczywiście brakowało takiego miejsce. Przychodzą już nie tylko znajomi, ale także osoby, których nie znam. Dolne Młyny zaczynają być znane w mieście, nie tylko dlatego, że była tutaj fabryka, ale że powstają tutaj różne nowe inicjatywy.

Dolne Młyny powoli się zmieniają?

Ubocznym efektem otwarcia tego studia, z którego się bardzo cieszę, jest to że ludzie tutaj przychodzą, spotykają się, mówią o tym. Chciałabym coraz więcej ludzi tu zapraszać i gościć. To wprost idealna lokalizacja, aby z tą techniką zacząć wychodzić do ludzi. Niedaleko centrum, w miejscu, które przeżywa teraz drugą młodość, stało się modne i ludzie przychodzą tu nawet przypadkiem. Żeby ludziom pokazać, że to jest fascynujące i że to ma jakiś sens. Mam nadzieję, że powstanie tu jakiś wspólny ferment wokół ilustracji, książek, druku i wszelkich działań artystycznych.

Jakie działania będą prowadzone w studiu?

Głównie warsztaty pokazujące sam proces druku, gdyż jest on najefektowniejszy. Będę też ogłaszać, co w danym dniu planuję robić – będzie można przyjść i zobaczyć artystkę przy pracy J. Zainteresowane są także szkoły spotkaniami, podczas których można poznać technikę litografii w pigułce: jak się przygotowuje kamień, jak się go zatłuszcza i drukuje – połączenie pokazu, warsztatów i wykładu. Chciałabym też, aby były zajęcia dla dzieci, bo jest mi to bardzo bliskie i ważne, żeby pracować z dzieciakami. Myślę także o takich kręgach: kręgi działań z rodzicami: chciałabym zaprosić do takiego kręgu kobiety, żeby matki w okresie urlopu macierzyńskiego mogły przyjść ze swoimi dziećmi i dzieci będę mogły bawić się z przestrzeni wygospodarowanej specjalnie dla nich, a z mamami będę chciała coś zrobić. Być może do takiej współpracy uda się także zaprosić ojców. Chciałabym też, aby powstała grupa dzieci, która będzie się uczyła rysunku i druku na kamieniu, która sama będzie potrafiła obsługiwać prasę. W planach mam także działalność międzynarodową, gdyż z czasem chciałabym zapraszać tu artystów na rezydencję…

Co zatem sztuka czy może bardziej obcowanie ze sztuką daje człowiekowi?

Plastyka jest przedmiotem bardzo okrojonym i uważanym za niepotrzebny, a kształcenie dzieci pod względem artystycznym rozwija wyobraźnię i choć to jest takie sztampowe określenie, to naprawdę tak się dzieje, bo dzieci zaczynają myśleć nad tym, co mają zrobić, nad tym, co i jaki ma wpływ na efekt końcowy, także to jest bardzo istotne. Tak samo obcowanie ze sztuką pozwala rozwijać poczucie estetyki, a to jest bardzo potrzebne. Bo można coś rozbić dla ludzi, co będzie potrzebne, ale można to robić w sposób, który będzie ludzi zachwycał. Myślę, że tworzenie rzeczy pięknych jest bardzo ważne, bo ludzie teraz szukają piękna, dostrzegają je coraz częściej, coraz częściej poszukują unikatowych rzeczy do swoich mieszkań. Głownie skupiają się na tym, żeby ta ich przestrzeń była piękna, a tym bardziej mnie to cieszy, że ludzie zaczynają kupować takie prace litograficzne. W lutym powstało 100 odbitek z Muminków i wszystkie je zamierzam sprzedać!

Rozmawiała Barbara Fijał

Wywiad jest częścią cyklu rozmów z niezależnymi artystami i kreatorami kultury DIY po krakowsku.

Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.