Z jarmarkiem za pan brat

10 czerwca 2020

Jarmarki zajmowały ważne miejsce w kalendarzu mieszkańców dawnych miast. W ostatnich latach odtwarzaliśmy ich przebieg podczas corocznego Jarmarku Świętojańskiego. Dziś natomiast wraz z Mariuszem Wollnym sięgamy do źródeł tego wydarzenia – w oczekiwaniu na jego przyszłoroczną edycję.

Karnet: Z jakich tradycji czerpie współczesny Jarmark Świętojański?
Mariusz Wollny:
Dawnymi czasy jarmarki były okazją do spotkania i wymiany, trwały kilka dni i przyciągały mnóstwo ludzi z różnych stron. Kraków był jednym z najchętniej odwiedzanych miast już w okresie średniowiecza – pierwsze wzmianki o krakowskich jarmarkach pochodzą z XIV wieku. Nas jednak najbardziej interesuje Złoty Wiek, czyli okres przypadający na wiek XVI, kiedy nie tylko Kraków, ówczesna stolica Polski, ale też cały kraj cieszyły się szybkim i stabilnym rozwojem. Był to też okres największego rozkwitu jarmarków w Rzeczpospolitej. Na tym tle wyróżniał się właśnie Kraków, w którym takie wydarzenia organizowano trzy razy do roku. Był majowy jarmark powielkanocny na Świętego Stanisława, zwany też Świętokrzyskim, czerwcowy jarmark na Świętego Wita oraz jesienny jarmark na Świętego Michała. Na terenie Kazimierza, który był przecież osobnym miastem, również odbywały się trzy jarmarki: na Świętego Bartłomieja, na Wszystkich Świętych oraz 24 czerwca na Świętego Jana Chrzciciela. Właśnie ten ostatni próbujemy odtworzyć współcześnie. Jarmark Świętojański przybliża mieszkańcom miasta i turystom historię i spuściznę kulturową naszych przodków. Śladem po dawnej tradycji jarmarcznej są również czerwcowe wydarzenia plenerowe, jak pochód Lajkonika, Wianki czy intronizacja króla kurkowego.

Jaki był wpływ jarmarków na rozwój średniowiecznych i renesansowych miast?
Wymiana dóbr zawsze odgrywała istotną rolę w rozwoju różnych cywilizacji – od handlu wszystko się zaczynało. Miejsca wymiany towarowej przekształcały się z czasem w miasta, a te – w cywilizacje. Podobnie było w Krakowie. Miasto zaczęło rozwijać się z placów handlowych w okolicach dzisiejszego Rynku Głównego jeszcze w epoce przedlokacyjnej [przed rokiem 1257 – przyp. red.]. Kraków szczęśliwie leżał na skrzyżowaniu szlaków kupieckich – przebiegały tędy trasy z południa na północ i ze wschodu na zachód Europy, sprowadzano zatem liczne towary z Flandrii, Norymbergi, Węgier czy Rusi. Miasto umiało dobrze wykorzystać tę uprzywilejowaną lokalizację. Wiele zawdzięczało też ostatnim Piastom, niedocenianemu dziś królowi Ludwikowi Węgierskiemu i Jagiellonom, którzy zatwierdzili dla niego specjalne prawa handlowe. Miasto zyskało tak zwany przymus drogowy, który nakazywał przyjezdnym kupcom stacjonować z towarem w Krakowie i uiszczać wszystkie możliwe opłaty. Związane z tym było prawo składu, które nakazywało przyjezdnym wyłożenie towarów, aż kupcy krakowscy nie wykupili wszystkiego, co im się spodobało. Dopiero kiedy nie byli już zainteresowani towarami, które pozostały zagranicznym kupcom, pozwalali im jechać dalej. Przybysze nie mogli przy tym prowadzić sprzedaży detalicznej w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, dlatego ich towary wykupowali w ilościach hurtowych jedynie bogaci kupcy krakowscy. Była to dla tych ostatnich sytuacja bardzo korzystna. Miasto zazdrośnie pilnowało tych przywilejów, wygrało o nie nawet wojnę z Wrocławiem, i kiedy wrocławscy kupcy skarżyli się, że mają zamkniętą drogę na wschód po futra, skóry, wosk i tym podobne artykuły, król Kazimierz Wielki odpowiedział im, że nie po to zdobył Ruś, by majątki zbijali kupcy śląscy, lecz żeby bogacili się polscy kupcy z Krakowa.

A jak jarmarki wpisywały się w codzienność miejskiego handlu?
Często wokół handlu organizowało się całe życie mieszkańców miast. W Krakowie nie było problemu z dostępem do różnego rodzaju dóbr. Na rynku były oczywiście Sukiennice, w których sprzedawano wyłącznie sukno, a na pierwszym piętrze budynku – w miejscu dzisiejszej Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku – znajdował się tak zwany smatruz, gdzie sprzedawano różne drobne towary, na przykład pasmanteryjne. Oprócz tego było mnóstwo kramów na Rynku Głównym i Małym Rynku. Wszystkie te stoiska były otwarte na co dzień, a sprzedaż w nich prowadzili wyłącznie rzemieślnicy miejscy zrzeszeni w cechach. Raz w tygodniu odbywały się lokalne targi – dla Krakowa w piątek na Rynku, dla Kazimierza w sobotę, a później w poniedziałek na placu Wolnica. W dniu targowym sprzedaż mogli prowadzić również okoliczni chłopi – handlowali najczęściej żywnością, z rzadka krowami czy świniami.
Jednak podczas jarmarków obowiązywały zgoła inne zasady i to właśnie czyniło te wydarzenia wyjątkowymi. W czasie ich trwania na wielką tykę zakładano kapelusz – symbol ten potwierdzał, że oto odbywa się jarmark i obowiązuje wolny handel. Oznaczało to, że kupcy przyjeżdżający ze wszystkich stron Europy mogli prowadzić sprzedaż niehurtową. Każdy mógł kupić, co tylko chciał i ile chciał – to była praktycznie jedyna okazja, żeby korzystnie zaopatrzyć się w potrzebne artykuły. Jarmarki zwłaszcza w okresie Złotego Wieku były niczym wielkie festiwale. Stanowiły przegląd języków i kultur, rewię mody, a przede wszystkim wielkie święto handlu, podobnie jak ma to miejsce dziś chociażby podczas jarmarków bożonarodzeniowych.

Co można było kupić na jarmarku? I kim byli kupujący?
Na jarmarkach można było kupić niemalże wszystko, od trzody chlewnej po norymberszczyznę, czyli towary przywiezione z Norymbergi, jak jedne z pierwszych przenośnych zegarków zwane jajami norymberskimi, które nosiło się na łańcuszku na piersi. Po te towary przyjeżdżali mieszkańcy regionu, ale też podróżni z innych polskich miast, a nawet z zagranicy. Nazwy jarmarków świadczą też o tym, że były one powiązane ze świętami kościelnymi, przybywali więc pielgrzymi, dziady proszalne, żebracy... Pojawiali się kupcy i klienci reprezentujący różne stany społeczne, bo jarmarki przyciągały nie tylko bogaczy, ale też ludzi średniozamożnych, a nawet całkiem biednych, którzy mogli coś okazyjnie kupić.
Dużą grupę uczestników jarmarku stanowiły trupy teatralne, w tym teatru komedii dell'arte, a także rozmaici linoskoczkowie, niedźwiednicy, kuglarze, muzykanci hałasujący waleniem w kotły, grą na piszczałkach i cymbałach… Wszyscy oni przybywali, by zapewnić uczestnikom wydarzenia rozrywkę i dobrą zabawę. W przerwie między zakupami można było dzięki nim obejrzeć przedstawienia czy sztuczki magiczne lub posłuchać muzyki.

Jarmark był też miejscem dla wędrownych balwierzy, mietelników czy facimiechów. To nazwy dziś już mało znane, czy możemy więc wyjaśnić, czym się zajmowali?
Jarmarki przyciągały ludzi najróżniejszej maści. Balwierze, zwani inaczej cyrulikami, trudnili się goleniem, ale też wyrywaniem zębów, nastawianiem złamań, a nawet prostymi operacjami. W miejscu, gdzie gromadziło się bardzo dużo ludzi, nie mogło się obyć bez wypadku, kogoś na pewno zabolał ząb. Wówczas z pomocą przychodził balwierz i zajmował się delikwentem. Nie brakowało też mietelników albo inaczej kuglarzy czy akrobatów, których zadaniem było rozbawianie obecnych na jarmarku. W czasie zakupów łatwo było paść ofiarą facimiechów, czyli złodziejaszków specjalizujących się w odcinaniu sakiewek z pieniędzmi od pasa. Robili to zwykle niezauważeni i szybko znikali w tłumie…

Obecnie w Polsce jest duże grono ludzi żywo zainteresowanych odtwarzaniem dawnych tradycji, rzemiosł i sztuk. W jaki sposób Jarmark Świętojański wykorzystuje ich wiedzę i umiejętności?
Na Jarmarku Świętojańskim pod Wawelem staramy się odtworzyć wspaniały klimat średniowiecznych i renesansowych targowisk. Każdego roku program imprezy nawiązuje do staropolskiej tradycji dzięki licznym atrakcjom: pokazom dawnego rzemiosła i sztuki wojennej, warsztatom rękodzieła, różnego rodzaju inscenizacjom, zabawom edukacyjnym dla dzieci i grom terenowym. Do współpracy zapraszamy członków grup rekonstrukcyjnych, a także pasjonatów, którzy prezentują swoje umiejętności i dzielą się wiedzą z uczestnikami wydarzenia. Podczas ubiegłorocznej edycji jarmarku mogliśmy zobaczyć pokazy tańca renesansowego i mody z tego samego okresu, prezentację sokolnictwa, scenki komedii dell’arte, pokazy halabardników i muszkieterów, żonglerkę flagami z doboszami i wiele innych widowisk. Bez ludzi, którzy z pasją podchodzą do rekonstrukcji realiów dawnego życia, nie bylibyśmy w stanie stworzyć niepowtarzalnej atmosfery jarmarku i uchylić rąbka tajemnicy skrywanej przez przeszłe wieki.

Rozmawiała Anna Mazur

Mariusz Wollny – Ślązak z pochodzenia, krakus z wyboru. Urodził się w 1958 roku we Wrocławiu, młodość spędził w Gliwicach. Po maturze rozpoczął studia etnograficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autor książek popularnonaukowych dla dzieci i dorosłych, powieści i zwariowanych historii, takich jak Kazimierz Wielki, serii Był sobie król…, Bardzo bzdurne bajdurki, Krew Inków, Tropem smoka, Jak Lolek został papieżem oraz czterotomowy cykl krakowski o przygodach szesnastowiecznego inwestygatora królewskiego Kacpra Ryksa.

Zdjęcie: Jarmark Świętojański 2019, fot. Robert Słuszniak / Spheresis.com

Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.