Oblicza edukacji: Anna Weber i Pomelody, które zarażają pasją

25 czerwca 2021

Edukacja nie kończy się w szkole i jest wiele możliwości, aby dziecko załapało bakcyla wiedzy. W cyklu „Oblicza edukacji” pokazujemy matematykę, biologię, historię, plastykę, technikę w nieco innej perspektywie niż dzieje się to w szkole. Przedstawiamy osoby, które z pasją podchodzą do zajęć z dziećmi i pokazują, jak nauka może być ciekawa, a nawet fascynująca!

Dlaczego szkoła to nie najlepsze miejsce i czas na zarażenie dziecka pasją do muzyki? Czy gra w szkole na flecie pomaga w umuzykalnieniu dzieci? Jak z dzieckiem muzykować w domu? Na te i wiele innych pytań odpowiada prawdziwy wulkan, a czasami i tajfun energii – Anna Weber, założycielka międzynarodowego programu umuzykalniającego i aplikacji Pomelody (www.pomelody.com).

Czy w szkole podstawowej lubiła Pani inne przedmioty poza muzyką?
Anna Weber: Szczerze powiedziawszy, to w szkole podstawowej nawet nie lubiłam muzyki. To znaczy lubiłam ten obszar zwany muzyką, ale w szkole podstawowej oznaczało to dla mnie, że muszę śpiewać piosenki przed całą klasą, że musimy grać na fletach. To nie były rzeczy interesujące mnie, więc muzyki ze szkoły podstawowej jako przedmiotu w ogóle nawet nie wspominam jakoś szczególnie dobrze. Natomiast jak najbardziej poza tym obszarem muzycznym miałam mnóstwo zainteresowań i to, że w pewien sposób interesuję się muzyką, było oczywiste, bo przecież chodzę do szkoły i rozwijam ten talent, ale równocześnie chodziłam też do szkoły baletowej, uczyłam się dodatkowo angielskiego, uprawiam sporty bardzo intensywnie zresztą i to różne. Więc z przedmiotów moimi ulubionymi były tak naprawdę te przyrodniczo-fizyczne. (…) To nie było tak, że od początku byłam zafiksowana na muzykę tylko i wyłącznie. Nie, nie, nie. Do końca nawet nie wiedziałam, czy w ogóle muzyka to będzie mój zawód albo ten kierunek, który najbardziej rozwinę w życiu.

Jak wspomina Pani swoją wczesnoszkolną edukację? Co z tego czasu zostaje w pamięci?
Anna Weber: Tak naprawdę wydaje mi się, że swobodne momenty, jakie by one nie były. Czy to była szkoła muzyczna, (…) gdzie zostawiliśmy po lekcjach w naszych ćwiczeniówkach. (…) Więc kiedy tata się spóźniał albo nie ma Pani, bo jest na przesłuchaniach, to te swobodne rzeczy, które mogliśmy robić, to że mogliśmy się gdzieś tam zaszyć, poeksperymentować, iść do sali, gdzie leżały kontrabasy – to były moje ulubione momenty w edukacji muzycznej i tak samo w podstawowej.
Te momenty, gdy wychodziło się z klasy, szło się na jakąś wycieczkę, w sobotę na jakąś grę zespołową, czy zawody, to były te momenty, kiedy człowiek czuł, że sam coś odkrywa, że odkrywa świat, że dzieją się takie niesamowitości, że wychodzi poza schemat. Wydaje mi się, że to są właśnie takie najfajniejsze wspomnienia mojego dzieciństwa.

Czy uczenie dzieci (w wieku szkolnym) śpiewu czy gry na instrumencie jest trudne? Jak sprawić, by była to dla nich nie żmudna nauka słów i nut na pamięć, ale dobra zabawa?
Anna Weber: Ja może zacznę tak filozoficznie i odpowiem, że w ogóle uczenie jest trudne z tego względu, że może mieć taki efekt, że ktoś się nauczy – to znaczy zapamięta, to znaczy coś tam sobie na moment przyswoi – ale to może być bardzo krótkotrwały efekt, bardzo niezakorzeniony. W tym układzie ja jestem zdecydowanym zwolennikiem stworzenia takich warunków, gdzie ktoś uczy się sam, bądź po prostu zarażania pasją. I wierzę, że wtedy te efekty są po prostu inne, bo ten ktoś nie nauczył się, w sensie nie zapamiętał, tylko poczuł coś, zrozumiał, jak coś działa, wdrożył to we własne ciało. W muzyce to jest takie znamienne, że my uczymy muzyki, pomijając ciało. Bardzo często uczymy śpiewu, uczymy gry na instrumencie jakimś, (…) ale pomijamy ciało, czyli nie dajemy dziecku poczuć tego, co ono robi. Na przykład przyporządkowując jakieś tam kolorki do klawiszy i dziecko naciśnie i tak jakby zagrało melodię „wyszły w pole kurki trzy”, ale czy ono cokolwiek stworzyło, czy ono coś poczuło, czy ono poczuło radość z muzykowania? Bardzo wątpię.
(…) Dlatego myślę, że uczenie śpiewu czy gry jest tak samo trudne, jak uczenie w ogóle, bo sprowadza się do tego, że chcemy dziecko zarazić pasją. Chcemy dziecku dać możliwości tworzenia. Kiedy ja sobie myślę o uczeniu dzieci śpiewu czy gry, myślę o tym, że ja chcę muzykować i chcę, aby one poczuły radość muzykowania razem ze mną. Czyli kiedy myślę o tym, że chciałabym, żeby dziecko moje nauczyło się piosenki, to ja śpiewam tę piosenkę, ja ją sobie akompaniuję na pianinie czy na ukulele, czy za pomocą jakiś tam małych instrumentów perkusyjnych, ja ją śpiewam, ono się nią interesuje, dołącza do mnie wtedy, kiedy jest na tyle zainteresowane albo ma taką potrzebę dołączenia się. Jeśli jej nie ma, to ja nie mówię: powtórz jeszcze raz od tego miejsca.
(…)
Jeszcze przy okazji jedna rzecz tutaj jest ważna. Jak sprawić, by była to dla nich pasja, a nie właśnie żmudna nauka. Myślę, że traktowanie okresu szkolnego jako etapu, gdy dopiero zaczynamy śpiewać, grać, tańczyć, zaczynamy doświadczać tej ekspresji, oznacza, że coś bardzo poszło nie tak. Jeżeli dziecko dopiero w okresie szkolnym ma możliwość śpiewania albo grania, to znaczy, że ten okres sensytywny, najważniejszy, ten do szóstego roku życia, on został w jakiś sposób zaprzepaszczony… (…) Okres szkolny to jest już daleko, daleko za późno na pierwsze kontakty z uczeniem się śpiewu czy gry na instrumencie. Ten czas jest w bardzo wczesnym dzieciństwie, w pierwszym roku, w drugim roku życia dziecka, gdy całe jego ciało chce śpiewać, grać, porusza się. To powinien być ten czas, gdy ono odkrywa, jaka to jest frajda i jak bardzo potrzebne jest to jemu ciału, a dopiero potem pokazujemy mu tę drugą stronę medalu. OK, to teraz umiesz to wyrazić, umiesz to powiedzieć. Dzisiaj nauczymy się jak to zapisać, żebyś mógł to, że kochasz mamę, wyrazić jej w formie listu czy w formie podpisu na rysunku, który dla niej przygotowałeś i wtedy dziecko już nie ma wątpliwości, nie ma takiego: po co mi to, beznadziejne...

W szkole królują cymbałki (klasy młodsze) i flet (klasy starsze). Mój 14-letni syn od kilku miesięcy „męczy” w domu flet – co tydzień-dwa ucząc się nowego utworu. Czy to dobra droga? Może urozmaicenie instrumentarium byłoby lepszym rozwiązaniem?
Anna Weber: Oczywiście, że byłoby lepszym. Ja spoglądam na temat nauki instrumentu, gry na instrumencie z dwóch perspektyw. Pierwsza jest taka, że skupiamy się na samym zjawisku uczenia się instrumentu, to znaczy jak rozbudzić w dziecku pasję do instrumentu i dać mu takie podstawy, że jeśli nawet nie będzie muzykiem, albo nie będzie nawet grał na jakimś instrumencie w sposób taki regularny w dorosłości, to będzie miał do tego dostęp, czyli nawet jeżeli nie będzie posługiwał się płynnie językiem obcym, to przynajmniej będzie go rozumiał, będzie wiedział, że są języki obce i ten kojarzy, i czuje się bezpiecznie zagranicą. I tak jest też z muzykowaniem. Ale to wszystko musi się rozpocząć od tego, że to jest dla niego w jakiś sposób fascynujące i w szkole nie rozbudzimy tej fascynacji. Myślę, że ta fascynacja światem jest w dzieciach, tylko że my ją bardzo pięknie zabijamy, sprowadzając ją do pewnych utartych schematów, czyli sprowadzając muzykę do gamy C-dur, „cymbałków”, a tak naprawdę oczywiście dzwonków, i fletu i śpiewania patriotycznej pieśni na zaliczenie.
A muzyka to wiele więcej. Bogate instrumentarium na sto procent jest sposobem na to, aby tej pasji nie zabijać. Skąd tylko dzieci mają mieć dostęp do tych różnych instrumentów, skoro edukacja artystyczna, wychowanie przez sztukę jest tak bardzo po macoszemu traktowane i z reguły nikomu nie przychodzi do głowy, żeby zorganizować taką możliwość, żeby szkoły miały w swoim asortymencie instrumenty, żeby robić kółka muzyczne, gdzie dzieci mogą sobie po prostu robić takie jem session. Nie myślimy w ten sposób, bo nie mamy rozbudzonej tej potrzeby w ogóle. Wydaje nam się, że sztuka to jest coś absolutnie marginalnego i niepotrzebnego i skazanego na ewentualnie używanie tego, gdy już nie mamy nic innego do roboty. To jest w ogóle bardzo ciekawe, że w szkole podstawowej, jeżeli przepadnie nam biologia, to trzeba ją odrobić, ale jeżeli przepadnie nam muzyka, to właściwie nic wielkiego się nie stało.
(…)
Dlatego w Pomelody powstały bajki ilustrowane przez instrumenty. Instrumenty orkiestrowe w tym albumie opowiadają bajki, one po prostu mówią. Czasem te frazy które wygrywają są przejmująco smutne. O wiele bardziej przejmujące i wyraziste niż jakby lektor przeczytał, że komuś było bardzo źle, bo one są rozdzierająco smutne, a kiedy lektor mówi „podskakiwał szczęśliwie” to nic nie jest w stanie, żadna intonacja głosu nie jest w stanie tego tak dobrze oddać jak instrument, który gra skoczną, żywą, jędrną melodię. Nawet takie rozwiązanie, jak słuchanie bajek ilustrowanych przez różne instrumenty, jest już poszerzaniem tego patrzenia na to, czym instrument jest.
(…)
Przedstawiłam tylko jedno spojrzenie, a z drugiej strony trzeba do gry na instrumencie podejść, jak do uprawiania sportu. Z jednej strony robimy to dla przyjemności, dla bycia wysportowanym, ale robimy to też dlatego, że to wyrabia w nas pewną siłę charakteru. To, że idziemy na trening, nawet jeśli pada deszcz, czy to że idziemy, kiedy nam się nie chce, kiedy wolelibyśmy odpuścić, to wyrabia siłę charakteru. Ten aspekt jest też w muzyce. I to nie jest tak, że ja zupełnie go pomijam i uważam, że muzykowanie to jest tylko czysta swoboda, jak nam tam zawieje dziś ochota. Jeżeli chcę być coraz lepszy, to muszę ćwiczyć, ale to dzieje się w drugiej kolejności, kiedy już wiem, że chcę. Kiedy czujemy, że możemy, czujemy, że tam jest niesamowity świat frajdy, do którego trzeba dochodzić małymi kroczkami, jak do wszystkiego w życiu.

Co według Pani w kształceniu muzycznym dzieci jest najważniejsze?
Anna Weber:
Danie dziecku możliwości do odkrycia tego, jak bardzo ono komunikuje się muzyką i komunikuje się sztuką w swoim życiu. Niezabieranie mu tych możliwości, bo widzę to w ten sposób, że dziecko rodzi się i śpiewa, tańczy jest zainteresowane barwami. Jest zainteresowane różnego rodzaju odgłosami w pierwszej kolejności i to jest pierwsze co robi dziecko.
(…)
Czyli jednym słowem chyba najważniejsze jest zacząć jak najwcześniej, to nie znaczy trzeba posłać dziecko do szkoły muzycznej w wieku trzech lat…

Pomelody to przede wszystkim narzędzie do tego, aby rodzice mogli to zrobić sami, nawet jeżeli nie są muzykami, nawet jeżeli się na tym nie znają, nawet jeżeli sami nie widzą różnicy pomiędzy dobrym uczniem a złym uczeniem albo między dobrą muzyką a złą muzyką. (…)

Ono przybiera też formę aplikacji, ponieważ żyjemy w XXI wieku i szukamy najefektywniejszych i najszybszych rozwiązań, ale ma też przedłużenie w świecie fizycznym w postaci książek, kart, takich prostych spotkań ze sztuką, prostych momentów, gdy spoglądamy na świat inaczej poprzez dźwięki. To jest Pomelody. Różnego rodzaju narzędzia, aby dziecko mogło spotkać się ze sztuką i rozwijać swój pełny potencjał poprzez stworzenie bogatego, dobrego, swobodnego, radosnego środowiska jego domu od pierwszych dni życia, a może nawet od pierwszych dni życia na ziemi poza brzuchem ale tak naprawdę jeszcze w brzuchu. (…)

***
Cały wywiad w formie nagranie audio można wysłuchać, klikając w załączniki!

Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.